
Zimowa wyprawa do Hiszpanii
W poszukiwaniu słońca, czyli wybieramy kierunek podróży.
Zima w tym roku była wyjątkowo dokuczliwa. Silne mrozy na przełomie grudnia i stycznia, zachmurzenie i wszechobecny smog spowodowały, że nasze pragnienie słońca i ciepła było większe niż zazwyczaj o tej porze roku.
Spoglądamy na prognozy pogody: Chorwacja/Dubrownik – zimno i deszcz, Włochy/Wenecja – zimno, Lazurowe Wybrzeże – wciąż zimno. Żadna prognoza 10-ciodniowa nie przewiduje temperatur powyżej 15 stopni C. Szukamy dalej. Barcelona, Walencja, Malaga… trochę daleko, ale wszędzie pomiędzy 17 a 19 stopni i większość dni słonecznych lub z umiarkowanym zachmurzeniem. Konsultujemy kierunek z dziećmi, które godzą się na dłuższą jazdę, byle tylko móc pochodzić po plaży w słoneczny dzień. A zatem Hiszpania!
Przygotowania i pakowanie.
Kamper, na podjeździe przed domem, parkuje na dzień przed wyjazdem. Pakujemy się. Idzie to dość sprawnie, bo rzeczy, już od kilku dni, czekają przygotowane w kartonach i torbach. Z wyposażenia dodatkowego zabieramy naczynia kuchenne, które idealnie mieszczą się w jednej z szuflad w kamperowej kuchni; zestaw mebli ogrodowych, który po złożeniu nie zajmuje dużo miejsca w bagażniku oraz składaną suszarkę na pranie. Do tego zestaw do badmintona, karty do gry, zestaw ołówków do rysowania (pasja starszej córki) i kilka książek do czytania. Później okaże się, że zapomnieliśmy zabrać power banków, które są jednak bardzo praktyczne i przydatne.
Jedziemy!
Wyruszamy wczesnym, piątkowym popołudniem z nastawianiem, że w związku z rozpoczynającymi się feriami sporo czasu możemy spędzić w korkach. Okazuje się jednak, że z Warszawy wyjeżdżamy płynnie i bez jakichkolwiek opóźnień. Na A2 oraz drodze S8 w kierunku Wrocławia ruch jest umiarkowany i już niecałe 4 godziny później zbliżamy się do granic stolicy Dolnego Śląska. Jest jeszcze na tyle wcześnie, że po krótkim postoju i zmianie za kierownicą decydujemy się na dalszą jazdę. Nocleg planujemy w okolicach Drezna. Niestety temperatury poniżej zera sprawiają, że musimy zatrzymać się w hotelu. Korzystając z google maps znajdujemy motel przy autostradzie, gdzie dzwonimy, aby upewnić się, że znajdzie się dla nas miejsce.
Nazajutrz, po śniadaniu ruszamy dalej. Pogoda dopisuje, a z każdą godziną termometr wskazuje coraz wyższą temperaturę. W okolicach Norymbergi zatrzymujemy się na obiad. Świeci piękne słońce, które zachęca do krótkiego odpoczynku na dachowym łóżku. W końcu czas najwyższy zacząć ćwiczyć śródziemnomorski styl życia, aby nie zawracać głowy Hiszpanom w czasie sjesty. 😉
Około godziny 18-tej parkujemy przy niewielkim hotelu w Ettlingen koło Karlsruhe. Jest weekend, a hotel wyraźnie nastawiony na klientów biznesowych, stąd atrakcyjna cena za czteroosobowy pokój ze śniadaniem.
Zaczynamy ferie.
Kolejnego dnia pokonujemy już znacznie dłuższy dystans. Wszystko po to, aby móc zatrzymać się na kempingu w przyjaźniejszych warunkach pogodowych. Widoki za oknem (chmury i deszcz) są bardzo dobrą motywacją. 830 km i parkujemy na kempingu Bellevue en Camargue w Aimargues, na południu Francji. Tankujemy wodę, przygotowujemy kolację i kładziemy się spać wcześnie. Jest na tyle ciepło, że noc spędzamy w kamperze. Przejazd zajął nam 9,5 godziny z postojem na obiad. Wszyscy czujemy się nieco zmęczeni.
W poniedziałek, już całkiem zrelaksowani zaczynamy ferie. Szybkie zakupy w lokalnym supermarkecie i przejazd na kemping Les Medes w L’Estartit w Hiszpanii, na którym wita nas…. deszcz. To ma jednak swoje dobre strony. Pozwala nam, wcześniej niż planowaliśmy, zapoznać się z lokalną ofertą win i deserów, w kempingowym barze.
Z ogromną radością, rano, witamy słońce. Poranna toaleta w świetnie wyposażonych kempingowych łazienkach, kilka zdań zamienionych z każdym sąsiadem pod drodze do i z, śniadanie na świeżym powietrzu, sprawiają, że decydujemy o pozostaniu tu na jeszcze jedną noc. Kemping jest bardzo dobrze zlokalizowany, posiada kryty basen, a w sezonie zimowym oferują zniżki dla posiadaczy kart CKE. Jeden nocleg kosztuje nas zaledwie 19 euro. Do plaży mamy niecałe 20 minut spaceru. Nie wiemy, kto jeszcze tak ma, ale dla nas, puste plaże poza sezonem mają niesamowity urok.
Obiad w lokalnej restauracji, jednej z nielicznych otwartych, sprawdza naszą znajomość kilku hiszpańskich słów. Wracamy na kemping leniwie, powłócząc noga za nogą.
Kempingi w okolicach Barcelony.
Cel bez zmian – słońce i plaża. Jeszcze wieczorem sprawdzamy warunki pogodowe w okolicach Barcelony. Kolejny przystanek to Camping Vilanova, nazywany również Vilanova Park. Podjeżdżamy pod bramę i od razu wiemy, że raczej dokonaliśmy dobrego wyboru, albowiem… stajemy w kolejce kamperów przy recepcji, aby móc się zameldować i wjechać na kemping. Takiego obłożenia zupełnie się nie spodziewaliśmy. Szybko okazuje się skąd tak duża popularność tego miejsca. Przy atrakcyjnej cenie, 28 euro za dobę (stawka dla posiadaczy karty CKE), kemping oferuje absolutnie wszystko, czego można oczekiwać i jeszcze więcej. Każda parcela ma własne ujęcie wody (to nic nadzwyczajnego w Hiszpanii) oraz odprowadzenie nieczystości – szarej wody (a to już rzadkość). Są tu supermarket, bar, restauracja i sklep z pamiątkami. W łazienkach jest czysto, ciepło i każda z nich posiada małą oranżerię z palmami i fikusami. Są tu też pralnia i suszarnia. Co 30 minut, z przystanku przy bramie kempingu, odjeżdża autobus do Vilanova i la Geltru, a co godzinę, drugi do Barcelony.
Wolne miejsca obok nas zapełniają się w ciągu niecałej godziny. Szkotom, którzy zaparkowali swego kampera po naszej lewej stornie, pożyczamy wąż do wody z przejściówką, bo ich jest zbyt krótki. Z zaciekawieniem przyglądamy się Anglikom po 60tce, którzy sterując pilotem perfekcyjnie ustawiają, sporych rozmiarów przyczepę kempingową tuż obok nas. Druga taka, staje po przeciwnej stronie. To znajomi naszych sąsiadów. Ci drudzy, napisem, który zawieszają na przedniej szybie, wywołują nasze rozbawienie „RETIRED and HAPPY spending our kids INHERITANCE”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza: na emeryturze i szczęśliwi wydajemy schedę naszych dzieci
Rano zakupy w lokalnym supermarkecie i obowiązkowo tort, bo nasza córka kończy 13 lat. W międzyczasie pranie. Obiad jemy już w klimatycznej restauracji nad morzem. Przejazd tam autobusem zajmuje nieco ponad kwadrans. Nim znajdzie się miejsce na deser i cortado (kawa z niewielką ilością mleka), włóczymy się po plaży, upychając co ładniejsze muszle w plecaku. Takie urodziny to my rozumiemy.
Pranie wymaga dosuszenia jeszcze następnego dnia rano. Wyjeżdżamy punktualnie o 12:00 wiedząc, że kolejny, długo oczekiwany przez nas kemping, jest zaledwie trochę ponad godzinę jazdy stąd.
Priorat.
Deszczowa Francja, która nie dała nam większej szansy na delektowanie się jej urokami, spotęgowała w nas potrzebę wypicia wyjątkowego wina.
Zaparkowaliśmy kampera u bram Prioratu. To niewielki region winny, znany nielicznym. Tutejsze wzgórza na których, w słońcu, uprawiana jest winorośl, to mieszanka łupków i kwarcytu. Podobnie jak w dolinie Douro, również tu, krzewy sadzi się na stromych zboczach, na wysokości 100-700 metrów n.p.m., a maszynowe zbieranie owoców jest niemożliwe. Ziemia jest wymagająca, ale to wręcz idealne miejsce dla odmian takich jak Grenache czy Carignan. Wielu znawców win uważa, że tutejsze wina należą do najbardziej elitarnych.
Zatrzymujemy się na kempingu Serra de Prades w miejscowości Vilanova de Prades. Jakieś 30 km od stolicy Prioratu, Siurany, „na końcu świata”, a zaledwie 150 km od Barcelony. Kilka domów, 3 restauracje i winnica. Nabieramy ochoty na butelkę dobrego, lokalnego wina. Ulicę, na której powinna się znajdować winnica, czyli jakieś 200 metrów długości, w odległości 200 metrów od kempingu, obchodzimy 3 razy. W końcu, na jednej z bram dostrzegamy dzwonek, a pod nim numer telefonu, który zgadza się z numerem na stronie internetowej winnicy. Nie mamy pewności czy dzwonek działa. Gdy dzwonimy trzeci raz, do bramy podchodzi Hiszpanka, na oko około 30-tki. Potwierdza, że to winnica, ale informuje zaraz, że z reguły, przed przyjazdem, to się ludzie umawiają. Jednocześnie szeroko otwiera bramę zapraszając nas do środka, powtarzając „tranquila” (spokojnie) i zaczyna opowiadać o winach i winnicy.
Pierwsze winorośle jej ojciec posadził tu 14 lat temu, na wysokości 900 metrów n.p.m. To ciężka praca, ale widać, że kocha to co robi. Śmieje się, nalewając drugi kieliszek do degustacji, że jeśli lubimy wina, to Hiszpania jest miejscem dla nas. Ona nie mogłaby mieszkać w kraju, w którym nie ma winnic. Najlepsze wina, które wytwarzają, to produkcja w ilości maksymalnie 1000 litrów rocznie. Jesteśmy już pewni, że musimy zabrać trochę tego wina ze sobą, ale przypominamy sobie, że prawie nie mamy przy sobie gotówki. W portfelu znajdujemy zaledwie 15 euro. Do najbliższego bankomatu jest jakieś 30 minut jazdy. Hiszpanka patrzy na nas z lekkim wyrzutem. Robi nam się trochę głupio.
– Nie możecie kupić mojego wina nie widząc mojej winnicy. Jest 3 km stąd. Bądźcie jutro o 10tej. A kasą się nie martwcie. Zapłacicie przelewem.
Spoglądamy na siebie. Musimy wyglądać na zmieszanych, bo zaraz dodaje:
– Tranquila, jak nie zapłacicie przyjadę po pieniądze – śmieje się.
Zabieramy karton win i wracamy do kampera. Następnego dnia stawiamy się o 10tej rano. Nissanem Terrano, ubabranym po dach w błocie, jeździmy między zagonami Pinot Noir, Grenache, Carignan. Ten pierwszy szczep to rzadkość w Hiszpanii. Przede wszystkim z uwagi na warunki w jakich musi być uprawiany – nie lubi wysokich temperatur. Tutaj, 900 metrów n.p.m, są miejsca do których słońce zagląda na krótko. Przyglądamy się skałom na których uprawiana jest winorośl. Eva opowiada jak specjalne maszyny jeździły i rozbijały masy skalne, tak by umożliwić posadzenie krzewów. Latem największą trudność sprawia podlewanie. Na tej wysokości, 3 km od wioski nie ma ujęcia wody, a zbiornik deszczówki jest oczywiście suchy.
Z reguły, w przypadku nowo zakładanych winnic, na stuprocentowe zbiory czeka się około 5 lat. Tutaj to minimum 10 lat. Z ciekawostek dowiadujemy się jeszcze, że po raz pierwszy w tym roku, będą eksportować do Kanady zamrożone winogrona. Tam, z uwagi na podatki, ceny wina importowanego są bardzo wysokie. Dlatego sporo osób produkuje je we własnym zakresie. Importowanie zamrożonych winogron na te potrzeby jest ciągle opłacalne.
Ostatnim etapem wycieczki jest miejsce wśród winorośli, mała altana ze stołem i ławeczkami, gdzie odbywa się degustacja wina. Eva zapewnia nas, że da się tu, od drugiej strony, dojechać kamperem i że w każdej chwili możemy tu zawitać. Bardzo kusząca propozycja. Gdybyście byli w okolicy, zajrzyjcie tu koniecznie :). www.vegaaixala.com
Barcelona!
Po spotkaniu z Evą nastrój mamy znakomity. Podziwiamy okoliczne wzgórza pełne winorośli. Świeci słońce, a termometr pokazuje 21 stopni. Jest sobota. Wpadamy na pomysł, aby pokazać dzieciom kawałek Barcelony. Pierwszy kemping tuż za miastem nie bardzo nam odpowiada. Kilka kilometrów dalej poziomujemy kampera na parceli z widokiem na morze na kempingu Bonavista. Malowniczo położony na wzgórzu, ma swoisty klimat. Cisza, spokój i zaledwie 5 minut spacerem do plaży. Wieczorne tapas w pobliskiej Calella jest dopełnieniem sielanki.
Następnego dnia, w niedzielę, jedziemy do Barcelony. Żeby była jasność – pociągiem. Dojście do stacji Sant Pol de Mar zajmuje nam jakieś 15-20 minut. Dokładnie godzina jazdy wzdłuż wybrzeża i wysiadamy na Plaça de Catalunya, w samym sercu stolicy Katalonii.
Sagrada Familia zawsze robi ogromne wrażenie. Nie inaczej jest i tym razem. Potem obowiązkowo La Rambla i gofry z lodami. Ach, z trudem zmuszamy się do powrotu. Niestety czas pomyśleć o tym, którędy jechać do Polski. Prognozy dla Nicei, Genui czy Wenecji nie są zbyt zachęcające. Szczególnie, że pogoda w Hiszpanii nas cały czas rozpieszcza, piękne bezchmurne niebo i temperatury w okolicach 20 stopni C.
Francja
Rano zapada decyzja, że wracamy tą samą trasą, którą przyjechaliśmy, jednak zatrzymujemy się w innych miejscach.
Na kempingu Bonavista poznaliśmy Duńczyków, którzy właśnie rozpoczynali półtoramiesięczne (sic!) wakacje w Hiszpanii. To oni zarekomendowali nam kemping, który stał się dla nas kolejnym przystankiem: Camping de Tournon HPA w Tournon-sur-Rhône. I nie zamierzamy ukrywać, że tutaj nie tylko słońce sprawia, że zatrzymujemy się z ogromną przyjemnością. Po przekroczeniu granic miasteczka, pierwsze co dostrzegamy, to kierunkowskazy na lokalną dumę, winnicę Cave de Tain l’Hermitage. Pani, która nas obsługuje, z uśmiechem na twarzy otwiera kolejne butelki do degustacji. Kilka łyków wina i kolejny karton ląduje w bagażniku kampera.
Pan na kempingu, spogląda to na nas, to na samochód. Nie mówi po angielsku ani słowa. Z niedowierzaniem kręci głową. Ostatecznie płacimy za 3 osoby, bo według pana, 4 w tym aucie się nie mieszczą – nie widział jeszcze podniesionego dachu.
Standard kempingu jest bardzo podstawowy, jeśli chodzi o wyposażenie i łazienki. Korzystamy zatem z dobrodziejstwa kampera i wszyscy kąpiemy się w „naszej” łazience. Może i sam kemping jest bardzo minimalistyczny, ale już to, co oferują jego okolice sprawia, że nikt, ani przez moment, nie pożałuje, że zostaniemy tu jeden dzień dłużej.
100 metrów od kampera, na długości 500 metrów znajduje się przynajmniej 5 barów, 3 restauracje, klika sklepów z winem. Kolejne są kawałek dalej. I uwaga, z wyjątkiem piekarni ani jednego sklepu spożywczego w promieniu kilku kilometrów! Ale za to całkiem blisko jest fabryka czekolady, Cité du Chocolat Valrhona. Radość dzieci, że to nie wizyta w kolejnej winnicy… bezcenna! Możliwość degustacji, każdego produktu, w dowolnej ilości skutecznie ogranicza wielkość zakupów w naszym przypadku. To akurat podnosi rating tej fabryki w moich oczach.
Kolejny zimowy dzień rozpoczynamy ciepłym croissant i prawdziwą, francuską bagietką, zjedzonymi na świeżym powietrzu w porannym słońcu, które oświetla stoki usłane winoroślą – czy można chcieć więcej od życia?
Korek na autostradzie
Zostały nam 2 dni na powrót. 23 lutego na autostradzie pod Freiburgiem natrafiamy na korek, po kolizji dwóch ciężarówek. Zdarzenie zatrzymuje nas na ponad godzinę. Dobrze, że w kamperze są łóżka, przynajmniej dzieci mogą się odprężyć i nieco rozprostować kości. Niestety psuje się pogoda, a prognozy przewidują bardzo silny wiatr. I rzeczywiście, ostatnia nasza noc na kempingu (Camping am Achernsee) nie należy do spokojnych. Wichura ujawnia jedną z nielicznych wad łóżka dachowego. Około drugiej w nocy podejmujemy decyzję o zejściu na dół i zamknięciu dachu. Nie chcemy ryzykować jego uszkodzeniem. Na szczęście niecałą godzinę później wiatr się uspokaja i wracamy do łóżka.
Ostatni nocleg
W piątek 24 lutego jesteśmy już w Dreźnie. Jednak żal nam stylu spędzania urlopu, jaki mieliśmy przez ostatnie dwa tygodnie. Chociaż nie da się już w pełni korzystać z kampera, znajdujemy hotel, w którym dzieci spędzają noc w pokoju, a my, za zgodą obsługi, śpimy w kamperze, na parkingu przed hotelem. Jest on na tyle mały, że stajemy tuż przy wejściu do głównego budynku.
Kilka słów o kosztach
Łącznie przejechaliśmy 5 700 km, a za kierownicą spędziliśmy blisko 60 godzin. Sporo jak na dwa tygodnie. Samochód zużył w tym czasie około 620 litrów paliwa, co kosztowało blisko 3 500 zł.
To co nas zaskoczyło pozytywnie, to ceny kempingów. Za najtańszy zapłaciliśmy 15 euro, a za najdroższy 30 euro. Trzeba przyznać, że ceny kempingów w Hiszpanii w stosunku do oferowanego standardu są atrakcyjne. Ale, o dziwo, tamtejsze zimowe stawki są tylko trochę niższe od tych, które latem spotkamy w Norwegii.
Niewielkie było też zużycie gazu – mniej niż 1 butla. Temperatura w kamperze ustawiona była na 17 stopni w nocy, a w dzień ogrzewanie nie było potrzebne. Kuchni używaliśmy regularnie, prawie codziennie.
To co nas zaskoczyło negatywnie, to przede wszystkim wysoki koszt przejazdu autostradami we Francji. Inaczej niż w Polsce, gdzie za kamper do 3,5 tony płaci się dokładnie tyle samo co za samochód osobowy, we Francji, opłata uzależniona jest od wysokości samochodu. Za auta powyżej 2 m płaci się prawie 2x więcej niż za osobówkę. W naszym przypadku było to 80 euro w każdą ze stron. Podobna zasada obowiązuje w Hiszpanii, samochody o wysokości powyżej 2,1 m płacą więcej, a dodatkowo opłaty są zróżnicowane w zależności od sezonu czy pory dnia (wyższe, czasem nawet dwukrotnie w godzinach szczytu, weekendy i święta).
To jest motorhome.pl i to nie jest artykuł sponsorowany!
Udostępnij!